czwartek, 3 listopada 2011

Artemis Fowl. Kompleks Atlantydy



Przedostatni, już siódmy tom przygód nastoletniego geniusza, Artemisa Fowla. Tym razem, po wielu walkach z różnymi przeciwnikami – złą chochliczką, gangiem goblinów, kolonią demonów, nadeszła pora na zmierzenie się … z własnym umysłem i osobowością.

Co? Artemis Fowl ma zamiar uratować świat? I to z własnej woli za pomocą własnego wynalazku? To wielki szok na pewno dla każdego, kto go zna, ale dla niego również. Ostatnio zaczął też bezpiecznie wymawiać wyrazy, licząc je … z początku niegroźna obsesja na punkcie liczb cztery, która po chińsku brzmi jak ‘śmierć’ i pięć, która jest jego szczęśliwą wydaje się nieszkodzliwa, ale z biegiem czasu staje się niepokojąca. Okazuje się, że piętnastolatek zachorował na tak zwany Kompleks Atlantydy, groźną chorobę psychiczną, która rozpoczyna się na liczbach, a kończy na rozszczepieniu osobowości, podczas którego objawia się drugie ja Artemisa – Orion, a sam Artemis zostaje więźniem w jego własnym umyśle. Orion, szlachetny młodzieniec, nie ma zbyt wiele wspólnych cech z Fowlem – jest beztroski, optymistyczny i bardzo śmiały, co potwierdza jego szalona miłość do kapitan Holly Niedużej, której nie omieszka okazywać. Choroba staje się poważnym problemem dla innych towarzyszy podróży, jakimi są Holly, Ogierek, Mierzwa, Julia i Butler – z powodu awarii pewnej sondy kosmicznej muszą ją jak najszybciej zatrzymać, zanim zrobi to, na co została zaprogramowana – zniszczy Atlantydę. I charakter Artemisa, choć irytujący i zarozumiały, wydaje się bardzo potrzebny, inaczej świat wróżek stanie przed poważnym problemem, z którego nie wszyscy zdołają wyjść cali.

Już z początku, trzymając w ręku siódmy tom Artemisa Fowla, rzuca się coś w oczy – wydawnictwo nie trzyma się zasady i okładka nie jest miękka inie wygląda jak pamiętnik. A wszystkie poprzednie części zostały wydane na tej zasadzie. Tym razem okładka jest ‘ściągana’, pod spodem znajduje się cała niebieska, twarda, do tego czcionka w powieści jest mniejsza. Wszystko inne. I mimo, że prezentuje się wręcz wspaniale, jeszcze  z tą morską kolorystyką, to jednak powinni trzymać się zasady, albo wydać wszystkie tomy od nowa na tej zasadzie. Poszli na łatwiznę – wydali ładniejszą okładkę, by więcej osób się zainteresowało książką i sięgnęło po serię. Ruch typowy dla kasy. No cóż.

Z początku, czytając ‘Kompleks Atlantydy’ odnosi się wrażenie, jakby książka była pisana przez innego autora. Czy to zmiana tłumacza? Nie. Po prostu z początku zdaje się, jakby autor zmienił styl pisania i ma się nadzieję, że nie zostanie tak na dłużej. I na szczęście, nie zostało. W dalszym ciągu jest to lekka i miła przygoda z humorem.

Niestety, nie ma tu nowych godnych uwagi bohaterów. No może poza Orionem, ale to druga osobowość Artemisa, więc praktycznie się nie liczy … ale za to pod koniec zostałem mile zaskoczony przez autora i fabułę, jaką nam zaserwował. Okazuje się, że źli bohaterowie nie muszą być całkiem źli i bez żadnych ciekawych motywów. Tutaj główny czarny charakter oczywiście, że jest zły, ale rozumiemy go i mamy przedstawioną jego historię. Książka ma przez ten wątek ciekawy przekaz, jak silna potrafi być miłość.

Książka, jak większość tomów o Artemisie, jest krótka, a przez mniejszą ilość stron jest to jeszcze bardziej odczuwalne. Mimo, ze czcionka jest mniejsza technicznie rzecz biorąc wydaje się, że ten tom jest nawet najdłuższy, ale nie czuć tej długości, bo przygoda mija nam bardzo szybko. Znowu mamy do czynienia z różnymi technicznymi bajerami i fabuła jest z nimi ściśle związana. Przez różne, dość długie opisy o technice poznajemy technologię wróżek coraz bardziej – Eoin Colfer łamie sterotypy, jakoby wróżki miały być magicznymi stworkami z magicznymi rzeczami. O nie. To zaawansowana technologicznie cywilizacja z własnymi problemami, jak awarie sondy różne tego typu rzeczy. 

Humor towarzyszy nam przez cały czas, i to moim zdaniem zdecydowanie ratuje tą powieść . Często wybuchałem śmiechem, i tylko to wyróżnia tę książkę od multum tego typu historii. Poza tym, to przeciętna przygodówka z czasami fajną akcją i super wynalazkami – czyli standardowy tom Artemisa Fowla, który niczym specjalnie nie zachwyca. Mimo to, czyta się miło.

7,5/10

1 komentarz:

  1. Taaa... przydałoby się zapoznać z tą serią, ale jakoś mi się na razie nie chce :D

    OdpowiedzUsuń